poniedziałek, 28 listopada 2011

Klata na Śląsku

zdj. Grzegorz Hawałej/PAP
Miłość w czasach zarazy, czyli Kazimierz i Karolina versus światowy kryzys finansowy

          Myślałem kiedyś, że drażni mnie teatr polityczny, teatr zbyt zapatrzony w codzienność, że irytują mnie prztyczki wymierzone w pseudointelektualne „elity” i możnych imitujących artystyczną bohemę celebrytów. Że nie lubię teatru Jana Klaty. Wkrótce jednak zmądrzałem i to nie dlatego, że zobaczyłem wrocławską Sprawę Dantona czy krakowską Trylogię. Powodem mego nagłego oświecenia nie była też wirtuozerska interpretacja świetnego tekstu Bożeny Keff. Powód, drodzy Państwo, był dalece bardziej prozaiczny. Otóż któregoś dnia włączyłem odbiornik telewizyjny, by obejrzeć wieści ze świata. I oto usłyszałem jak telewizyjni „mędrkowie” ujawniali swe sądy nad przyczynami nieskończonego upadku Najjaśniejszej.
          Wtedy zrozumiałem, że Kazimierz i Karolina, podobnie jak na przykład Szajba, nawet kiedy nie są uniwersalnymi arcydziełami o meandrach człowieczeństwa i tajemnicy egzystencji, są dziełami potrzebnymi nam jak powietrze. Szczególnie w dusznej atmosferze lokalnego środowiska teatralnego.
          Powie ktoś: Reżyser Rewizora nie dotknął w Kazimierzu… nieodgadnionej tajemnicy bytu człowieczego, nie powiedział nam wiele o świecie, o dziejach. Zgoda. Lecz po raz kolejny opowiedział nam kilka gorzko zabawnych słów o nas samych. O naszych obsesjach, skrywanych żądzach, pretensjach, poczuciu krzywdy, frustracjach. Stendhalowskie „zwierciadło” znów przechadzało się naszym gościńcem. Nie ominęło fontanny w supermarkecie, do której zagubieni ludzie wrzucają w jakimś groteskowym geście monety wiedząc, że wrócą tam już w następną niedzielę z całą swą rodziną, być może ich dorastające córki zajrzą tam nawet rychlej w poszukiwaniu odrobiny ciepła i zrozumienia u „starych pojebów”. I znów zakrzyknie ktoś, po co nam oglądać nasz własny upadek? Można rzecz jasna zbić zwierciadło, ale czy wtedy świat w nim widziany zniknie?
          Nawet jeśli krzyż z puszek „Lecha” niesiony przez galerianki nie robi już dziś takiego wrażenia, to pytanie o to „Gdzie jest krzyż?” z perwersyjną wręcz przewrotnością doskonale wpisuje się w dzisiejszą debatę nad krucyfiksem w świątyni świeckiej demokracji. A i zdesperowany Cywek Kosa ze swoim bojowym zacięciem i konserwatywnymi poglądami, przejawiającymi się w tradycyjnym, delikatnie mówiąc, postrzeganiu roli kobiety, jakoś tak zaskakująco wpasował się w warszawskie przygody chłopaków czczących Niepodległość.
Są wreszcie i oni: Kazimierz i Karolina. Młodzi, piękni, nieco zagubieni. Kochają się przecież, to nie ich wina, że pogubili się trochę w świecie wzajemnego uprzedmiotowienia. Ostatecznie, już Fromm zauważył, że „Nie należy się specjalnie dziwić, że w kulturze, w której przeważa orientacja handlowa i w której sukces materialny jest najważniejszą wartością, stosunki w dziedzinie ludzkiej miłości podlegają temu samemu schematowi wymiany, jaki rządzi rynkiem towarowym czy rynkiem pracy”.
          Może zatem Klata powiedział nam tym spektaklem – o uwikłaniu człowieka w samego siebie i w drugiego człowieka – znacznie więcej niż może się nam początkowo wydawać?

Startujemy

Zapraszamy do lektury naszego bloga.